Zimno, zwiększone tętno i stabilne tempo.
Świeże powietrze i wciąż nienasycone oczy, zatopione w szramach ziemi pokrywających góry Lake District. Tomasz również zachwycony jak Ja, nie mógł złapać oddechu. Raz – przez tempo z jakim zdobywaliśmy szczyty; Dwa – przez zapierający dech w piersiach widok, który naprawdę był Epicki.
Tam nie było czuć „nic”, tylko… i jedynie – Potęgę Majestatu. Tam stęchlizna miasta nie docierała. Tam powietrze, mimo, że bardziej rozcieńczone – przez to lekkie – wchodziło w płuca jak narkotyk, skąpo-tlenowa euforia.
Już w Środę rano czułem, że coś się święci. Co prawda te góry mnie nie wołały jakąś magiczną pieśnią we śnie. Lecz jak je ujrzałem, gdy jechaliśmy pociągiem – to puść sobie jakiś soundtrack Hordy z Warcrafta – to bankowo skumasz, co wtedy miałem w bani.
Na takich wyprawach lubię czuć się jak Wojownik. Gdyby tylko Łuk, gdyby tylko Miecz… wyciulałbym wszystkie ‘demony’ z okolicy, a Kościół Ogłosiłby mnie Świętym Epickiego Rozgromu. Niósłbym sztandar swojego zwycięstwa na każdy szczyt i ustawiałbym kamienie węgielne, które w swym milczeniu byłyby powiernikiem mojego sukcesu. Protoplastą kaplic i schronisk.
Magia tego miejsca jest dość prosta i osobliwie piękna. Dlatego medytacja, w jaką wszedłem podczas tej wyprawy, wyciszyła mnie całkowicie. Poczułem pragnienie znalezienia miejsca, gdzie nie ma nawet ludzi na horyzoncie. Żadne Wi-Fi, żaden zasięg, nawet GPS wciąż podaje lokalizację gdzieś na Środku Atlantyku. Tak zwany: Święty Spokój.
Płynęliśmy łodzią, tak chciałbym pomieszkać na łodzi.
Żeby grzało słońce i wiał lekki wiatr. Że, nawet gdybyś chciał, przy rozłożonych żaglach – nie mógł płynąć szybciej niż pływak. Żebyś musiał poddać się wolności.
Wracaliśmy z Catbells w nocy. Świeciliśmy telefonami pod nogi i gadaliśmy o życiu.
Spaliśmy w schronisku. Pierwszy raz spałem w schronisku!
Niesamowite przeżycie. Trochę dziwnie ale, ciekawie. Poznałem jakiegoś Starszego Pana, który był jakimś bodajże naukowcem i miał synów naukowców, chyba nawet z 3.
Z ręką na sercu wyglądał jak Deckard Kain z Diablo – ubrany w Polar.
Ja się go pytam.
– Pan wchodzi na te góry?
A On na to:
– Wstaje wczas rano, około 4, i idę. Uwijam się w kilka godzin.